Niebo nad lasem nagle pociemniało, jakby ktoś zasłonił słońce wielką, czarną płachtą. Pierwsze krople deszczu spadły na liście, a ja przyspieszyłem, mając nadzieję, że uda mi się znaleźć schronienie, zanim rozpęta się prawdziwa ulewa.
Ale burza była szybsza. Wiatr zaczął szarpać drzewami z przerażającą siłą, a deszcz zmienił się w ulewę, która zacinała mi twarz. Gałęzie, niczym pociski, zaczęły latać w powietrzu, a ja z przerażeniem obserwowałem, jak potężne drzewa łamią się pod naporem wiatru. Pioruny rozświetlały niebo, a grzmoty dudniły tak głośno, że czułem je w piersi. Zatrzymałem się, sparaliżowany strachem.
Schowałem się pod wielkim dębem, próbując znaleźć choć trochę osłony przed żywiołami. Woda spływała po mnie strumieniami, a wiatr wył w koronach drzew, jakby chciał je wyrwać z korzeniami. Co chwila słyszałem trzask łamanych konarów, a widok padających drzew przyprawiał mnie o dreszcze. Czułem się mały i bezbronny wobec potęgi natury.
Burza trwała godzinę, która wydawała się wiecznością. Gdy w końcu ucichła, las wyglądał zupełnie inaczej. Połamane drzewa leżały na ziemi, tworząc przeszkody na ścieżce, a krajobraz nosił ślady niszczycielskiej siły żywiołów. Liście leżały na ziemi, tworząc gruby dywan, a powietrze pachniało ozonem. Wsiadłem na rower, cały przemoczony, zmarznięty ale i dziwnie spokojny.
To doświadczenie przypomniało mi, jak kruche jest ludzkie życie wobec sił natury. Ale jednocześnie poczułem respekt i podziw dla jej potęgi. I wiedziałem, że mimo strachu, zawsze będę wracał do lasu, bo to właśnie tam czuję się najbardziej żywy.